niedziela, 8 czerwca 2014

To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina.


  "Wschodzące słońce, zbyt jaskrawe dla jej gasnących oczu". Wydaje mi się, że to wschodzące słońce jest Bogiem, światło świeci zbyt jasno, a jej oczy gasną, ale nie przegrywają. Nie wierzę, że wracamy na ziemię, by nawiedzać albo pocieszać żyjących czy coś w tym rodzaju, lecz wierzę, że coś się z nami jednak dzieje po śmierci.

  To była jedyna książka o umieraniu, która do mnie trafiła. Tak jak do głównej bohaterki, Hazel Grace Lancaster trafiał "Cios udręki" o chorej na białaczkę Annie, tak do mnie trafia "Gwiazd naszych wina". Spytacie się dlaczego, co innego jest w akurat tej historii, co ją różni od innych wyciskaczy łez?
  Kiedy mój tata spytał się mnie o to, podczas odbierania mnie zapłakanej z kina o godzinie 23, miałam ochotę zmierzyć go spojrzeniem typu "bitch please, are you serious?", ale to tata, więc wypada się zachować. Zamiast tego zaczęłam opowiadać mu o historii Hazel, nastolatki chorej na raka tarczycy z przerzutami do płuc, ciągnącej za sobą wózek z tlenem i wąsami tlenowymi na twarzy. Oczywiście wciąż nie rozumiał, a ja odpuściłam sobie tłumaczenie tego fenomenu, w końcu czego mogłam się spodziewać po osobie, która notorycznie oglądała "Gwiezdne wrota".

  Żyjemy w czasach, w których nikt nawet nie myśli o tym, żeby komukolwiek pomóc. Kiedy wczoraj o godzinie trzeciej nad ranem robiłam projekt na edb o powodziach, podczas pisania zdania "właśnie ty masz obowiązek im pomóc - możesz być ich ostatnią nadzieją" myślałam jedynie o cudownej, bezinteresownej Hazel. Tej samej, która nie chciała dopuścić do siebie ludzi, bo była chora. Tej samej, która po wgramoleniu się na 18 schodków w domu Anny Frank musiała usiąść na ziemi z mroczkami przed oczami. Tej samej, której towarzyszyłam przedwczoraj najpierw przez 4 godziny w książce, a potem 2 na filmie i przy której wylałam tysiąc łez. Tej samej Hazel, która jako "efekt uboczny ewolucji" potrzebowała pomocy.
  Myślimy sobie - super, są dzieci chore na raka. Niech będą, ja nie jestem. Ale czy takie myślenie coś zmieni? Są nieskończoności większe od innych, a ja dziękuję wszechświatowi za tą nieskończoność, którą podarował mi wraz z tą historią. Dziękuję Johnowi Greenowi za opowieść o małych i większych tragediach, przy których wszechświat maleje i znika, a potem nagle uderza, taranuje Ciebie i wszystkie twoje myśli, byś ani na moment nie mógł przestać o tym myśleć, zaczerpnąć tchu.
  Kiedy wszechświat zrobił to mi przyciskałam chusteczkę do twarzy i starałam się nie szlochać. To nic nie dało, ale może przynajmniej nie było tego tak słychać. Miałam wrażenie, że potem i tak to już nie miało znaczenia, bo kiedy zapalono światła, a w tle, przy gwiazdach leciała piosenka "All of the stars" Eda Sheerana, której wciąż nie potrafię słuchać bez łez cieknących strumieniem po moich policzkach tak notabene, wszyscy wciąż siedzieli na swoich miejscach. Wpatrywali się w przestrzeń przed sobą, próbowali zrozumieć co się właśnie stało. Powiem Wam co się stało - wszechświat odebrał to po co przyszedł.
  Granat wybuch i zranił wszystkich na około, a historia Hazel Grace na zawsze odcisnęła piętno w moim sercu.
  Pokochałam tą książkę za cudowne monologi autora, przenośnie, cytaty. Za to, że główni bohaterowie cytowali swoje ulubione utwory, za to, że tak pięknie obrał drogę do tej historii. Pokochałam sposób w jaki film odbiegał i nie odbiegał od książki. Pokochałam to, że dopiero po kilku minutach od zapalenia świateł na sali ludzie zaczęli wstawać, dziewczyny ocierały twarze, a chłopcy w ciszy zbierali wszystkie rzeczy. To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina mówił Szekspir, również przez usta Hazel. Efekt uboczny ewolucji, coś co nie miało prawa zaistnieć, a jednak zaistniało. To gwiazd naszych wina.

  Kocham cię i wiem, że miłość jest tylko wołaniem w próżni, a zapomnienia nie da się uniknąć, że wszyscy jesteśmy skazani i nadejdzie dzień, kiedy cały nasz wysiłek obróci się w pył, wiem, że słońce pochłonie jedyną ziemię jaką mamy, a ja cię kocham.




  (Dziękuję wszystkim i głęboko wierzę, że nie tylko ja teraz płaczę. Nie ma to jak dobry początek, co nie?
Pozdrawiam, Atelier)

2 komentarze:

  1. John Green w jednym z listów pisanych przez Petera van Houtena napisał:
    "Każdy w tej opowieści przygnieciony jest ciężką niczym głaz hamartią: ona dlatego, że jest taka chora; Pan dlatego, że jest taki zdrowy. Gdyby ona czuła się lepiej lub Pan gorzej, gwiazdy nie rozgniewałyby się tak okrutnie, ale taka jest natura gwiazd i Szekspir nigdy bardziej się nie mylił, niż wtedy, kiedy kazał Kasjuszowi powiedzieć: "To nasza tylko, nie gwiazd naszych wina". Łatwo mówić, gdy jest się rzymskim legatem (albo Szekspirem!), ale nasze gwiazdy mają wiele win na sumieniu."
    Ten cytat ogromnie zapadł mi w pamięć i na zawsze przypieczętował jedyny znany mi błąd Szekspira: To gwiazd naszych wina. Książka genialna, czytam teraz po angielsku. John Green od tego momentu stał się moim "Szekspirem".
    Pozdrawiam i zapraszam na moją własną powieść: http://jutro-bedzie-lepiej-book.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Czytając Twój wpis omal się nie rozpłakałam (a wrażliwość to zdecydowanie moja cecha), więc co dopiero jeśli sięgnę po tę książkę i być może zrobię coś, co zdarza mi się raz na jakiś (zwykle bardzo długi) czas czyli obejrzę film... Już te dwa cytaty mnie przekonały, a co do Twojego wpisu - bardzo dobry, ciekawie napisany... Emocjonalnie. Dziękuję. Jednocześnie pozdrawiam i jeśli chcesz, zapraszam do mnie, byłoby mi miło: http://still-changeable.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń